środa, 27 maja 2015

Co dały nam wybory prezydenckie?

1. Nowego prezydenta.
2. Obraz dzisiejszej demokracji.

Ad. 1
To Andrzej Duda.

Ad. 2
Moim zdaniem były to pierwsze w Polsce wybory, które pokazały, że istnieje Internet. Niechybnie w każdych kolejnych wyborach (zwłaszcza prezydenckich i parlamentarnych) będzie to coraz bardziej widoczne. Z każdym rokiem wyborcami będą stawali się ci, którzy z Internetem (w Internecie?) dorastali. Umierać będą z kolei ci, którzy o internecie w najlepszym przypadku słyszeli, a dla których jedynym dostawcą rzetelnych informacji są media tradycyjne. Jak wiadomo młodzi uważają, że w owych mediach rzetelności próżno szukać, a po prawdę trzeba skierować się do sieci. Stan docelowy będzie taki, że to media społecznościowe będą w całości decydowały o kształcie sceny politycznej. Już w tych wyborach 20% osiągnął Paweł Kukiz, traktowany przez media tradycyjne, powiedzmy, z pewną rezerwą. Warto wspomnieć, że jego poparcie malało wraz ze wzrostem wieku wyborców. Na czym zbudował ten ogromny sukces? Powiecie: na autentyczności! Odpowiem: tak, ale na autentyczności oglądanej głównie w Internecie przez ludzi młodych.

Zwiastuje to ciężkie czasy dla wszystkich aktorów występujących aktualnie na scenie parlamentu, bo jak do tej pory przegrywają oni walkę o poparcie w sieci i nie mają środków, które pozwoliłyby im ten stan rzeczy zmienić. Nie mogą ich mieć, bo przez te wszystkie lata budowali kapitał społecznego niezadowolenia, zamiast kapitału zaufania. To spowoduje, że w internetowej walce na propagandę będą zapewne regularnie miażdżeni przez wszystkie świeże ruchy społeczne czy polityczne. Wprawdzie media tradycyjne nadal będą lansować właśnie ich jako jedynych słusznych kandydatów do rządzenia państwem, jednak w mojej opinii skutki ich starań będą mizerniały z powodów wspomnianych wcześniej. Z kolei najwięcej będzie można ugrać umiejętnie zabiegając o poparcie na Facebookach, Twitterach i innych.

Skąd pomysł, by nie ufać mediom tradycyjnym? 

Najprostszym wytłumaczeniem jest fakt, że owe media nie wywiązują się ze swojego naturalnego obowiązku. Pewnie mało kto dziś pamięta, że media w założeniu istnieją bardziej dla społeczeństwa niż dla rządzących. W założeniu mają bronić słabszych, weryfikować poczynania polityków i krzyczeć, kiedy dzieje się coś poważnego. Niestety trudno nie odnieść wrażenia, że za dużą rolę pełni w redakcjach linia programowa, czy prosty rachunek zysków i strat. W takich warunkach niezwykle trudno jest reprezentować społeczeństwo, które płaci najmniej. To powoduje, że na przykład przy okazji afery taśmowej najwięcej mówi się o nagrywających, a w przypadku uchwalania niepopularnych ustaw - o dupie Maryni. 

Dlatego właśnie kierujemy się do Internetu - ostatniego wolnego medium, gdzie możemy znaleźć upragnioną prawdę. Każdy znajdzie jakąś dla siebie, a jeśli jakimś cudem okaże się, że komuś się to nie udało, to zawsze może ten ktoś wymyślić własną prawdę i w(y)rzucić ją do s(m)ieci. Czy to dobrze? W tym momencie jedyną drogą dla tego postu stało się wkroczenie na grząski grunt analizowania ogromnych wad i ogromnych zalet wirtualnego świata, dlatego tu się zatrzymam. Dodam tylko, że nieprzypadkowo napisałem wcześniej o internetowej walce na propagandę. Nigdy nie było i nigdy nie będzie tak, że jedna strona ma całą rację, a druga nie ma jej wcale. Nie było i nie będzie też tak, że jedna strona posługuje się manipulacją i propagandą, a druga nie. Wszyscy, którzy chcą coś w polityce ugrać, grają w tę samą grę. Na tych samych zasadach i w ten sam sposób.

PS Wydaje mi się, że potrzeba wprowadzenia do szkół edukacji medialnej była lekceważona tak długo, że dziś jest już mało aktualna. Dzisiejszą potrzebą jest przygotowywanie młodzieży do obcowania przede wszystkim z Internetem. Jestem przekonany, że taki przedmiot, oczywiście dobrze przemyślany, miałby niemały wpływ na podniesienie poziomu dyskusji w sieci.

PPS W miejscu tła widzicie "zakaz wjazdu", ale nie przejmujcie się nim - nie przewiduje się żadnych mandatów za jego naruszenie. Zresztą nie ja go tam wsadziłem, tylko jacyś inni dobrzy ludzie.

Ma sens? Polub zatem fanpage, niech spodoba się także Twoim znajomym!


Pozdrawiam! (:

wtorek, 12 sierpnia 2014

Aneks do ostatniego posta

Pisanie na temat muzyki jest jak tańczenie na temat architektury.
Frank Zappa                                 

poniedziałek, 24 marca 2014

Krótki kącik sztuczny

Skoro kącik sztuczny, to będzie o sztuce. Będę recenzentem, bo kto mi zabroni?

Nie ukrywam - Polska w swojej aktualnej postaci, jako całość, nie jest czymś, co uważam za ideał, wiele rzeczy mi się nie podoba, wiele mnie irytuje. Ale nie chcę być nędznym malkontentem, skupiać się wyłącznie na narzekaniu i rozwoju listy tego, co drażni, dlatego podzielę się z Wami odkryciem.

Moi mili, znalazłem Polskę, która mi się podoba od lewej do prawej, z góry do dołu. Caluśka! Jest to naprawdę fajna Polska, o drugą taką ciężko, oj ciężko. Na szczęście jedna powinna każdego zadowolić. Oto ona:

Polecam każdemu, to kolejny bardzo dobry wytwór tego niepowtarzalnego tria, które ciężko zaklasyfikować ludziom, którzy się tym zajmują. Ja się tym nie zajmuję, bo się na klasyfikowaniu muzyki zupełnie nie znam.

Jeśli kogoś nie zadowala mój żenujący poziom recenzowania, to polecam recenzję opublikowaną na łamach Onetu. Stoi ona na daleko wyższym i nieosiągalnym dla mnie pułapie. Znajdziecie tam informacje o onirycznych pejzażach dźwiękowych, impresjonistycznych plamach, a także o efemerycznych konstrukcjach przypominających pajęczą sieć. Coś dla siebie znajdą również amatorzy efektów sonorystycznych  dysonujących interwałów niechybnie nawiązujących do mazurków Szymanowskiego. Z kolei dla modystów-melomanów interesująca może okazać się wzmianka o płaszczyku muzycznych niedopowiedzeń. Całość okraszona zgrabną oceną w skali 0-10. Mistrzostwo. 

A Polskę w dźwiękach Możdżera, Danielssona i Fresco polecam raz jeszcze z całego serca. Wprawdzie płaszczyk muzycznych niedopowiedzeń może okazać się nieosiągalny do zauważenia dla prostego człowieka, ale, przynajmniej w moim przypadku, nie zabrało to przyjemności z odbioru.

Pozdrawiam (:

czwartek, 13 marca 2014

Tako rzecze telewizja

Na Ukrainie ciężko o spokój, chociaż w końcu rządzą tam prawdziwi patrioci, ludzie światli, nieprzypadkowi, świadomi misji jaka przed nimi stoi i jednocześnie wystarczająco kompetentni by jej podołać. Jak powiedział dla faktów jeden z powstańców leczonych w polskim szpitalu: "Rany się zagoją, to wszystko nic nie znaczy, bo wygraliśmy wolność". Ogólną sielankę mąci jedynie ten wredny łachmyta i zbrodniarz Putin. Łamiąc wszelkie prawa, zasłaniając się rosyjską mniejszością na Ukrainie, której liczebność wynosi chyba z 15 osób, wdziera się do obcego państwa i próbuje siłą przejąć Krym. A trzeba przyznać, że w środkach nie przebiera - tajni rosyjscy żołnierze nieraz otwierają ogień do bezbronnych jak kaczki Ukraińców, zaraz zajmują szpital, jego personel odsyłają do domu, a chorych zostawiają bez żadnej opieki. To nie jest zachowanie na miarę XXI wieku, to średniowiecze! 

Słuszne decyzje podejmuje zachód, który oświadcza, że nie uzna wyników żadnego referendum planowanego na Krymie, ponieważ byłoby to poparcie dla barbarzyństwa Rosji, a cywilizowana Europa i Stany Zjednoczone uznają tylko polityczne metody rozwiązywania konfliktów, czemu nieraz dano w ostatnim czasie wyraz. No tak czy nie?

No chyba nie! Chyba ktoś tu oszukuje, ktoś tu jest niekonsekwentny i nieszczery! A media z tym kimś w polemikę bynajmniej nie wchodzą. A z kolei przeciętny odbiorca nie zwykł niestety polemizować z mediami.

Ciężko powiedzieć "jak jest" i nie znajduję nikogo popularnego, kto by zdawał się tak mówić. Można jednak z dużą pewnością powiedzieć jak nie jest. Nie jest tak, że Stany Zjednoczone prowadzą słuszne wojny, podczas gdy wszelkie działania Rosji należy uznać za niesłuszne. Z tym podstawowym i do granic możliwości banalnym twierdzeniem moim zdaniem nie można podjąć logicznej polemiki, a media chyba zdają się to właśnie twierdzenie z uporem lansować. Dlaczego? Bo są głupie? Chciałbym, aby to był powód.

W każdym razie jest to jedna z przyczyn, dla których nie przypisuje przekazom medialnym dużej wartości i siłą rzeczy w poszukiwaniach czegoś bardziej przekonującego wkraczam w bagniste obszary, które zwane są popularnie teoriami spiskowymi. Obszary odstręczające nawet nazwą (nieprzypadkowo i czasem niesłusznie), ale cóż poradzić i gdzie szukać ładu, jeśli w mainstreamowym obrazie świata tyle rzeczy się "nie dodaje", o czym mój prawie imiennik przezacny dziennikarz Mariusz Max Kolonko niestety nic nie chce powiedzieć?

Pamiętajmy, że media to ogromna broń, która nie leży w magazynie tylko dlatego, że akurat w naszym kraju panuje aktualnie pokój.

niedziela, 2 marca 2014

Wojenny ćwierk, czyli z wojną oswajanie

Blog wstrzymał oddech na czas ukraińskiej rewolucji, przepraszam. 

Już prawie nic mnie nie zadziwia na tyle, bym mógł wylać to na tutejszych łamach. Jednak prawie daje pewne pole do popisu i postaram się to pole teraz zaorać, obsiać i co tam się z polem robi. 

Oto Ukraina dała nam szansę z niewielkiej odległości przyjrzeć się wojnie. Na szczęście takiej niezbyt wielkiej, ale na nieszczęście takiej, która pochłonęła około 100 ludzkich istnień. Dla mnie, człowieka, który urodził się w roku 1993, a w miarę świadomie obserwuje losy świata od zaledwie paru lat, wojna jest czymś niezwykle odległym i nierealnym. Z mediów zaś płynie jasny przekaz, że wszyscy (poza Putinem oczywiście) na świecie chcą przede wszystkim pokoju. Nawet wszystkie wojny prowadzone w XXI wieku to operacje pokojowe! Na pewno nie chodzi w nich o żadne korzyści, które byłyby nadrzędne wobec ogólnoświatowego pokoju.*

Wobec przyswajania takiego obrazu świata, zderzenie z wydarzeniami rozgrywającymi się za naszą wschodnią granicą jest dosyć dużym szokiem, ale nie mam zamiaru zajmować się w tej chwili rozstrzyganiem kto ma rację, kto jej nie ma, kto tym steruje, a może czy jest to spontaniczna inicjatywa. Nie czuję w tej chwili wystarczających kompetencji w tym zakresie.

Cóż mnie tak dziwi?

W zasadzie nie ma tutaj co mówić o zdziwieniu, bardziej jest to jakaś forma szoku czy trwogi. Jeśli chcę się dowiedzieć jak ma się sytuacja w centrum walk, wchodzę do internetu. A tam już nie brakuje niczego. Na Youtube pod dostatkiem jest filmów. Możemy zatem bez problemu dowiedzieć się jak człowiek reaguje na postrzał, lub też jak wygląda mózg w czapce. No dobra, wiemy już jak wygląda bitwa i jej ofiary, ale przecież są jeszcze te nieubrudzone persony w garniturach. Co oni na takie rozboje?

Mogę wejść na któryś z portali informacyjnych, ale jeśli bardziej cenię sobie informacje z pierwszej ręki, do tego podane w zwięzłej formie, to wybiorę raczej Twittera, gdzie wielu pierwszoplanowych aktorów polskiej sceny politycznej, na czele z sikorskimradkiem, prowadzi swoje konta/kampanie wyborcze. Być może jestem jakiś opóźniony, ale dziwnie mi wygląda, że gość będący jedną z najważniejszych osób w Polsce wykonuje swoje obowiązki po czym szarpie się za internety i płodzi wpisy typu:
 Zakończyła się telekonferencja ministrów SZ USA, UE, GB, D, FR, IT, Tur, CAN, JAP i Polski ws. rosyjskiej interwencji zbrojnej wobec Ukrainy
Jeszcze lepszym przykładem dość szczególnej odmiany języka polskiego popisał się rzecznik MSZ:
Min. już w Kancelarii narada+intensywne konsultacje z partnerami z UE i USA o sytuacji na
To tylko przykłady, nie żadne odosobnione przypadki. W moim odczuciu Twitter powoduje pewną degrengoladę języka pisanego i nie mogę jakoś sobie poukładać w głowie faktu, że osoby, które powinny dawać przykład swoim zachowaniem, poddają się idiotycznej modzie na skracanie wszystkiego do 160 znaków.

W każdym razie tak nam się jawi dyplomatyczna strona konfliktu zbrojnego w 2014 roku. Nie żadne obszerne oświadczenia, tylko właśnie 160-znakowe ćwierki.

No i jeszcze samojebki z Majdanu.


* Refleksje na temat pokojowych wojen i ich kreacji w mediach powinny znaleźć rozwinięcie w niedalekiej przyszłości

Pozdrawiam (:

piątek, 7 lutego 2014

Konstytucję łamią! - vol. 2

Im głębiej wchodzę w temat apostazji, tym bardziej jestem zdezorientowany. Okazuje się, że ta kwestia to wielki burdel, którym nie wiadomo kto rządzi, ale na pewno póki co bliżej do tej roli kościołowi z konkordatem, niż Rzeczpospolitej z Konstytucją RP.

Opiszę wszystkie wnioski, które wyciągnąłem z długiej wędrówki po rozmaitych stronach:

Natknąłem się na ślad dokumentu wydanego przez prymasa Glempa chyba w roku 1987 dotyczący małżeństw mieszanych oraz apostazji. Była w nim zawarta instrukcja, według której formalnym aktem apostazji było oświadczenie woli przekazane proboszczowi, bądź oświadczenie ustne wobec dwóch świadków. Ów dokument został zatwierdzony przez władze watykańskie i wygląda na to, że obowiązywał. Tak banalna procedura być może na owe czasy była rozsądnym wyjściem, bo społeczeństwu drogę oświetlał przecież największy z Polaków, autorytet ponad wszelką miarę Karol Wojtyła i mało kto wpadał na tak głupi pomysł jak apostazja. 

Niestety jakichś konkretniejszych danych na temat instrukcji Glempa nie mogłem odnaleźć, a szkoda, bo istnieją poszlaki wskazujące, że nawet w świetle prawa kanonicznego to właśnie tę procedurę należałoby posądzać o obowiązywanie, bo żadna inna nie została formalnie przyjęta ani przez Watykan, ani ponoć nawet przez polskie diecezje.

Żadna inna czyli na przykład święta instrukcja Michalika, mojego ulubionego arcybiskupa, którego zasługi są tak obszerne, że wymienię tylko tą największą i moją ulubioną zarazem, czyli zniszczenie kariery policjanta, który pełniąc służbę w drogówce niefortunnie zatrzymał samochód Michalika. Konferencja Episkopatu Polski właśnie z panem Michalikiem na czele wprowadziła w 2008 roku instrukcję, która głosiła, że aby dokonać apostazji należy:
  • przekazać własnoręczne oświadczenie proboszczowi miejsca zamieszkania w obecności dwóch pełnoletnich świadków (oświadczający także musi być pełnoletni);
  • do wniosku należy załączyć odpis aktu chrztu (jeśli parafia miejsca zamieszkania i parafia chrztu to dwie różne sprawy, to trzeba sobie zrobić wycieczkę);
  • proboszcz przyjmujący jest zobowiązany przesłać dokumenty do kurii diecezji, która nakazuje dokonać adnotacji w księdze parafialnej, ewentualnie przesłać informację do kurii diecezji, do której należy parafia chrztu.
Niby nie jest to instrukcja bardzo skomplikowana, ale wydaje mi się, że można ją postrzegać jako znak czasów. Konferencja zauważywszy postępującą laicyzację społeczeństwa, postanowiła dopieprzyć odrobinę utrudnień. Dlaczego? Bo bardzo dobrze wypada w debacie publicznej argument pod tytułem: "ALE PRZECIEŻ 95% POLAKÓW TO KATOLICY!". 

Dla porównania w Niemczech nie ma mowy o żadnych świadkach, a nawet o pełnoletniości - apostazję może własnoręcznie przeprowadzić 14-latek, a młodszych mogą z interesu wypisać opiekunowie prawni. W Polsce rodzice absolutnie nie mają takiego prawa, za to w pełni logiczne jest, że mieli prawo, a wręcz święty obowiązek niewiniątko ochrzcić. W Niemczech w ogóle pod tym względem jest nieco lepiej, bo równe siły ma tam kościół katolicki i protestancki. Oba potrzebują podatków, a jak który bezbożnik żałuje bogu, to go wypieprzają z listy i nie chodzą do niego po kolędzie. I problem z głowy, chyba, że komuś klątwa ciąży. 

Kolejny absurd kościoła: Harry Potter źle - ekskomunika dobrze. 

Wracając jednak do meritum, ta niby niezbyt skomplikowana polska instrukcja jak widać na tle normalności wypada jednak na skomplikowaną, a dodać należy, że dodatkowym problemem jest niechęć proboszczów do dokonywania adnotacji w księdze chrztu, o czym donoszą ludzie walczący z tym aparatem. Doprowadziło to poprzez sądy wszystkich instancji do Naczelnego Sądu Administracyjnego i jego decyzji opisanych w części pierwszej. 

Przypominam, że owocem owych decyzji były wydawane przez GIODO nakazy dokonania adnotacji w księdze chrztu. Wszystkie dane osobnika tak czy inaczej pozostaną we władaniu kościoła, który będzie je przetwarzał aż po dzień apokalipsy i żadne konstytucje czy inne tego typu świstki tego nie powstrzymają, bo kościół ma konkordat, który broni go przed działaniem nań polskich ustaw o gromadzeniu danych osobowych. Co więcej znawcy prawa kanonicznego twierdzą zgodnie, że tak naprawdę żadna apostazja nie sprawi, że przestaniesz być katolikiem, bo zasada brzmi: "raz katolik, zawsze katolik". Nie jestem pewien, ale pewnie w razie potrzeby poprawienia statystyk, wszyscy apostaci zostaną włączeni w poczet katolików, bo, jak wiadomo, 95% POLAKÓW TO KATOLICY, a reszta to pewnie nie Polacy. Tak naprawdę według danych statystycznych z 2011 roku rzymskich katolików jest aby niecałe 87%.

Kolejny absurd kościoła: będąc istotą nieświadomą, można zostać przez osoby trzecie mianowanym katolikiem, ale będąc istotą świadomą nie czując się nawet przez chwilę katolikiem, nie można osobiście podejmowanymi krokami przestać nim być. 

O instrukcji michalikowej warto wspomnieć, że po dziś dzień nie uzyskała ona formalnej akceptacji Watykanu, chyba dlatego że twórcy o nią odpowiednio nie zadbali. Co więcej, nie została ona oficjalnie przyjęta przez większość diecezji, a mówiąc większość nie mam na myśli 51%, tylko fakt, że przyjęła ją tylko diecezja łomżyńska. Ponadto, instrukcja KEP-owska jest w świetle prawa zarówno kanonicznego jak i powszechnego nic nie warta, co podstępnie sprawdzały osoby związane ze stroną wystap.pl. Tak jak mówiłem na wstępie, burdel nieład związany z apostazją jest znacznie większy niż się spodziewałem. Nie ogarniają go chyba też sami hierarchowie, którzy pultają się w meandrach prawa kanonicznego interpretując je na różne sposoby zależnie od tego, co będzie im bardziej na rękę w danej chwili. Jeśli dobrze zrozumiałem to, co chciałem zrozumieć, w tej chwili walczą od dłuższego czasu o watykańską akceptację swojej świętej instrukcji, bo aktualnie zdają się nie mieć wystarczającej prawnej podstawy, by walczyć z wyrokami NSA. Stronę www.wystap.pl polecam, bo zawiera bardzo dużo informacji, które niestety czasami ciężko zrozumieć, niemniej jest to chyba jedyna strona na ten temat warta polecenia.

Tyle o procedurach kościelnych, które i tak są gówno warte, więc nie warto o nich czytać. W świetle prawa polskiego nie jesteśmy katolikami od dnia, w którym parafia potwierdzi odbiór przesyłki, w której zawrzemy swoje oświadczenie woli potwierdzone kserokopią dowodu tożsamości. Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że sprawa przynależności do związków wyznaniowych bezpośrednio dotyka kwestii wolności sumienia i wyznania oraz ochrony danych osobowych, dlatego powinna być rozpatrywana na gruncie prawa powszechnego. A skoro żyjemy w państwie prawa, a nie wyznaniowym, to ja się z tym zgadzam i mocno chcę wierzyć w wyższość Konstytucji RP nad konkordatem. NSA to organ, którego decyzji zwykło się raczej nie podważać. Zrobili to dziennikarze Naszego Dziennika, którzy w mojej opinii ośmieszyli się, zrobił to także biskup Wojtek Polak i kilka innych osób cytowanych w wymienionych artykułach. Pośrednio zrobił to także rzecznik KEP, który jednak rozsądnie poradził, by pochopnie nie ferować wyroków, że został złamany konkordat i konstytucja. Warto mieć choćby taką ilość pokory, aby nie uważać się za specjalistów lepszych od sędziów NSA.

Pozdrawiam i przepraszam za opóźnienie (:

poniedziałek, 3 lutego 2014

Panie, no to jak to z tą apostazją?

Wyjaśnienie kwestii przepisu na apostazję po polsku w sposób klarowny nastąpi dopiero w okolicach środy, a nie jak planowałem dziś o północy. Przyczyną opóźnienia są ogromne opady śniegu, które sprawiły, że wiele dróg jest nieprzejezdnych. Moim osobistym gestem solidarności z mieszkańcami miejscowości odciętych od świata jest wstrzymanie rozwoju bloga, tak jak wstrzymane są możliwości ludzi bezpośrednio dotkniętych bezlitosnym żywiołem. 

Poza tym wciąż wiele godzin mojego życia pochłania wchłanianie faktów historycznych. Jest to sytuacja poniekąd absurdalna, ale w życiu człowieka młodego bardzo częsta. Wchłanianie, któremu oddaję się aktualnie, zostanie zwieńczone przekazaniem materiału wchłoniętego osobie, która absolutnie nie będzie nim zaskoczona, ani nawet nie będzie ów materiał stanowił dla niej szansy na rozwój. Mimo tego to właśnie ten proces jest obłożony najwyższym priorytetem, podczas gdy na daleki plan spada moja chęć do poszerzenia wiedzy w takim obszarze, który mógłbym następnie opisać tutaj i tym samym dać Wam to, czego sami moglibyście nie znaleźć! 

A w ramach rekompensaty pokażę Wam polską, a dokładniej gdyńską odpowiedź na "Stairway to heaven" i "Highway to hell":
W wolnym tłumaczeniu: "Stairs to repairs".
Kamienna Góra, styczeń 2014

Pozdrawiam (: