wtorek, 2 lipca 2013

Wychowanie moralne i etyczne w szkole na bazie moich doświadczeń i wspomnień.

W wieku lat siedmiu do pierwszej klasy trafił niepozorny knyp. Na tym etapie był raczej mało problematyczny, a z lekcji religii pamięta tylko zadawane co tydzień w poniedziałek pytanie: "czy byłeś w niedzielę w kościele?". Zawsze odpowiadał, że nie. To znaczy raz chyba odpowiedział, że był, bo na chwilę rzeczywiście wstąpił. Nie to, że kłamał, bo naprawdę był mało problematyczny. Wizyta była owocem chyba jakiegoś ojcowskiego eksperymentu, ale dziś brakuje na ten temat pewnych danych. W każdym razie knypa nie irytowały jeszcze wtedy takie rzeczy jak dzisiaj, więc nawet nie pamięta, czy pani katechetka była fajna, czy nie.

W wieku lat ośmiu knyp niewiele większy zmienił placówkę edukacyjną i zarazem katechetkę. To był ewenement na nieokreśloną skalę. Ta osoba przez knypa wspominana jest po dziś dzień bardzo ciepło. Może się to wydawać niedorzeczne, ale w owym czasie knyp był jedną z aktywniejszych osób na katechezie, chyba zawsze znał odpowiedzi na pytania nauczycielki i nawet na swoje wyznanie, które postanowił przyjąć jak jeszcze dobrze nie zaczął chodzić, patrzył stosunkowo przychylnie. Jego system moralny zaczął się sypać dużo później, ostatecznie poległ gdzieś w, albo trochę przed gimnazjum. W międzyczasie knyp coraz większy miał do czynienia z katechetami raczej niższych lotów, bo wspomniana wcześniej katechetka zrezygnowała z nauczania w szkole z powodów mało znanych, ja nie roztrząsając ująłbym to tak, że zwyczajnie była na taką robotę, w takich warunkach, osobą za mądrą. Katecheci niższych lotów nie mogli niestety opanować szalejącej gimbazy. No cóż, takie realia, nikt nie obiecywał, że będą rozmodleni. Ale religia była im w tym okresie potrzebna. Prawie jak wychowanie fizyczne, żeby się trochę wykrzyczeć, wyszaleć, porzucać czymś, tylko bez zasad. Dorastający knyp stawał się zgodnie z prawidłami dorastania coraz trudniejszy. Już chciał pokazać, że jest mądrzejszy (nie tylko od katechety, a w sumie to z katechetami chyba najmniej gadał), ale jeszcze nie umiał tej przewagi w żaden sposób udokumentować.

Z uczęszczania na lekcje religii knyp zrezygnował dopiero w trzeciej gimbazjum, chociaż sceptycyzm wobec prawd objawionych ujawniał już wcześniej. Mimo wszystko, jak na realia małej wiejskiej szkoły, taki krok był dużą ekstrawagancją, zwłaszcza zważywszy na kolejne niewygodne okoliczności. Tu występował jako istota już trochę myśląca. No dobra, teraz mogę się przyznać. To ja jestem knypem i to wszystko o mnie. W końcu mogę pisać w pierwszej osobie. Reasumując, kiedy zacząłem trochę autonomicznie myśleć i kiedy podjąłem decyzję o rezygnacji z rozwijania swojej moralności, nastąpiło pierwsze zderzenie z rzeczywistością: pani wychowawczyni wręczyła mi druczek do wypełnienia dla rodziców. Było napisane na nim mniej więcej coś takiego: "Oświadczam, że moje dziecko nie będzie uczęszczało na lekcje religii". Ja jako istota jeszcze nie myśląca zbyt efektywnie nie widziałem w tym nic wielkiego, ale mój ojciec (pozdrawiamy tatę! :*), przeczytawszy dany mu do wypełnienia kwit, nie krył oburzenia. Wtedy mówiłem mu, żeby dał spokój i nie robił zbędnego ambarasu, ale dzisiaj wiem, że słuszność leżała po jego stronie i wiem, że zrobiłbym tak samo. 

O co w ogóle chodzi? Tym razem nie o pieniądze, a o to, że religia to, przypomnę, przedmiot nieobowiązkowy, z którego zajęcia są teoretycznie organizowane na prośbę rodziców. Jeśli rodzice nie poproszą, to religii być nie powinno. Co w związku z tym? Tzw. oświadczenie negatywne jest niezgodne z obecnym prawem. Poprawnie winno być tak, że na początku roku szkolnego czy edukacji powinny być dostarczane oświadczenia rodziców o tym, że pragną, by ich dziecko uczęszczało na religię i by takie zajęcia były organizowane. Spotkaliście się z czymś takim? Ja nigdy. I tak koniec końców wręczyłem wychowawczyni kartkę, w której tato oświadcza, że nie wymaga od szkoły organizowania lekcji religii dla syna. Ta sama sytuacja miała miejsce, gdy poszedłem do liceum. Ludzie się dziwią, dlaczego ktoś tak się cacka z taką pierdołą, zamiast oddać ten nędzny formularz bez ceregieli. Ale takimi małymi gestami wpływa się jednak nieco na świadomość ludzi, którzy kodują sobie w głowie, że jest tak, a nie inaczej. Że uczeń rezygnuje z religii, a nie się na nią po prostu nie decyduje. A bardzo dziwna sprawa jest taka, że szkoły nie postępują w analogiczny sposób w przypadku etyki! Dlaczego w momencie rezygnacji z katechezy uczeń nie jest automatycznie wcielany do grupy uczęszczającej na etykę? Ach tak, szkoła nie chce popełniać dwa razy tego samego błędu!

W toku nauki musiałem też cierpieć okropny weltschmerz z powodu informacji takich jak na przykład "ocena z religii od następnego roku wliczać się będzie do średniej!". Uczniowie, którym nagle zaczynało zależeć na bardziej wydajnym rozwoju duchowym, często decydowali się na udzielanie się we mszach, jakichś stowarzyszeniach młodych katolików i w zamian za to otrzymywali ocenę celującą z religii. Uuu, to nie w kij dmuchał, średnia szybuje w górę! 

Również w czasach mojej nauki podjęto decyzję o tym, że należy nałożyć obowiązek uczestnictwa w lekcjach religii, a jeśli nie religii to etyki. I to było bardzo mądre posunięcie, bo skoro już imbecyle wpieprzyli na świadectwo religię, to wypadałoby ograniczyć możliwość dyskryminacji kogokolwiek przez to, że ma takie pole puste. Wiecie na ilu lekcjach etyki byłem w ramach mojego obowiązku? Wiecie ilu kreskom na świadectwie to zapobiegło? Na oba pytania odpowiedź brzmi oczywiście:


No cóż, nie powiedziałem nikomu, że chcę na etykę, nie było wystarczającej liczby osób. Kiedyś w czasach licealnych spotkałem panią wicedyrektor w czasie mojego aregilijnego okienka. Przedstawiłem jej moją sytuację, która wyprowadziła mnie prosto na korytarz, ona oburzona pokrzykuje, że powinienem być w bibliotece. No niestety, nikt mi o tym nigdy wcześniej nie powiedział, jak mam spędzać ten czas. Nasza dyskusja wtedy też spełzła na niczym, bo wtedy już byłem na tyle duży, że umiałem przedstawić swoje racje w sposób na tyle przekonujący, że racja rozmówcy traciła czasami znaczenie nawet dla niego samego.

W ogóle dzięki temu, że raczej prokatolicka dyrekcja nie kwapiła się do poszukiwania nauczyciela etyki (o ile kiedykolwiek taki pomysł przeszedł im przez głowę), w liceum, do którego uczęszczałem, praktyka była taka, że wyrachowani licealiści nie bacząc na moce boskie wypisywali się masowo z religii na czas nauki w klasie pierwszej i drugiej, by w trzeciej się nawrócić i (przy okazji) podreperować średnią. I nie chodziło ani o pięcio-, ani sześcio-, ani też o siedmioosobową grupę, która stanowi minimum wymagane, by zorganizować lekcje etyki. Chodziło na przykład o grupę ponad dwudziestu osób z jednej klasy. No cóż, czas trzeba szanować i rozsądnie nim gospodarować. Kto by im oddał ten bezcenny ziemski? Przecież i tak koniec końców trafią do nieba i czasu liczyć nie będą. Trafią, bo będą już do końca życia poczciwymi polskimi katolikami. 

Jeszcze a propos moich okienek areligijnych, kolejna skarga na szkołę moją Władysława Jagiełły imię noszącą! Ich przecież nie powinno być, tych okienek, bo plany zajęć powinny przewidywać religię na początku lub na końcu dnia! To znaczy niby wszystko się zgadza, bo co mi za różnica, skoro i tak mam w tym czasie etykę... Ale wiecie ile miałem w życiu lekcji etyki? Wiecie. 

O, albo jeszcze jedna szalona historia. Miałem zastępstwo na języku polskim. Z katechetką. No ale sobie myślę: "pójdę, bo przecież obecność jest obowiązkowa, może to normalna osoba, zachowa się w sposób właściwy dla człowieka rozumnego". Przeliczyłem się mocno, a wręcz srogo. Zająwszy miejsce w ławce, po chwili usłyszałem: "Wstańmy i się pomódlmy". Wstałem posłusznie, ale na tym posłuszeństwa koniec. Zapytałem: "dlaczego tak jest, że ja przychodzę na polski, a tu nagle watykański?". Nie no, żartuję, ale poinformowałem panią, że nie bardzo mam chęć w tym uczestniczyć, spytałem ładnie czy mogę wyjść (żeby nie przeszkadzać tej duchowej ekstazie), a pani z tego co pamiętam była zdziwiona i oburzona, ale gdy powiedziałem jej, że nie uczęszczam na religię, zleciła mi wyjść. Złamała prawo, nieposłuszna. Wyszedłem jednak, no bo co w końcu, kurczę blade, jak zwykł mawiać idol mojego dzieciństwa - Mikołajek.

I tak się biedny błąkałem, snułem po korytarzach włócząc plecakiem po podłodze. Nie tylko wtedy, ale tydzień w tydzień, wzgardzony nastoletni myśliciel-idealista, pominięty przez państwo, które ponoć tyle wygód zwykło zapewniać...



Podoba się? Polub mój fanpage, niech spodoba się także Twoim znajomym!


Pozdrawiam (:

7 komentarzy :

  1. Wszystko ładnie, pięknie. Fajnie sobie przeczytać to, co samemu chciałoby się napisać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh, może jakiś hejt, ktoś, coś?

      Usuń
    2. Tylko na to czekasz, co?

      Usuń
    3. Po prostu lubię czasem podyskutować, może się czegoś nauczę ;>

      Usuń
  2. Nie lubię cię, ja zmądrzałem dopiero na studiach:P

    OdpowiedzUsuń
  3. Każdy ma prawo poprosić o świadectwo ukończenia roku szkolnego bez tego pola Religia, nigdy nie sprawdzałam, ale ciekawe czy bez problemu i paplaniny by mi dali?..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy o tym nie słyszałem, ale to tak czy owak kolejna straszna głupota, bo jednak takie świadectwo jest jednoznaczne, a dyskryminacja nie pojawia się oficjalnie, tylko raczej dyskretnie ;>

      Usuń

Nie krzycz, nie przeklinaj bez powodu, nie bądź niemiły bez powodu :*